Jak już wspominałam oprócz najsłynniejszych części miasta znalazłyśmy czas na odwiedzenie mniej znanych dzielnic. I tu dopiero odkryłam prawdziwą wielokulturowość Nowego Jorku. Chyba nie ma narodowości, która nie miałaby tu swojego własnego zakątka. Cześć takich dzielnic, jak np.Chinatown przekształciły się w atrakcje turystyczne, gdzie więcej jest pamiątek i restauracji niż mieszkań prawdziwych Chińczyków. Z kolei w dzielnicy żydowskiej poza nami nie było nikogo z zewnątrz. Pośród mężczyzn z pejsami( żeby tylko- nawet maszerujące przedszkolaki miały kręcone pasemka po bokach) i kobiet w spódnicach obowiązkowo za kolano, czułyśmy się co najmniej nie na miejscu.
od góry:Chinatown, Little Italy, dzielnica żydowska i oczywiście polskie akcenty na Greenpointcie ;)`
Co mnie nieco zdziwiło, to że w Nowym Jorku dalej panuje podział na dzielnice białe i czarne. O ile na samym Manhattanie panuje różnorodność, tak np na Bronxie byłyśmy chyba jedynymi białymi w promieniu kilometra. Bzdurą są natomiast pogłoski krążące o tamtych dzielnicach. Przed wyjazdem wszyscy mówili "tylko nie Bronx i Harlem", nawet w przewodniku radzili, by udawać się tam tylko z grupą. My jednak musiałyśmy wszystko robić po swojemu ;) Do Harlemu wybrałyśmy się w niedzielę, żeby podczas mszy posłuchać lokalnego chóru. Nie wiem gdzie te słynne gangi, ale mi ta dzielnica skojarzyła się z małym miasteczkiem gdzie czas zatrzymał się w latach 70-tych. Panie do kościoła przyszły w ubrane w kapelusze i rękawiczki, z ciastem w ręku na późniejsze spotkanie. Na ulicy dzieci sprzedawały domowe wypieki, a ludzie w parku ciepło pozdrawiali przechodniów. Nie wiem, co tam się dzieje po zmroku("absolutnie nie idźcie na Harlem w nocy!"), ale w dzień mi się podoba..
Generalnie jeśli chodzi o Nowojorczyków, są niesamowicie mili. Pomimo szybkiego tempa życia, zawsze znajdą chwile, żeby się zatrzymać i pomóc. Wystarczyło zatrzymać się na moment z mapą w ręku, a kilkoro chętnych pytało gdzie mają wskazać mi drogę. Część była skłonna zaprowadzić nas na miejsce, a jedna pani nawet włączyła w telefonie GPS ;)
I wszechobecne występy! W parku, w metrze, z talentem, czy bez - każdy pokazuje co umie ;)
A następny post, cały o jedzeniu. Będzie dłuuugi i apetyczny ;D
Nowy Jork... marzenie! Kiedyś na pewno tam polecę. Fajnie, że nie zwracają uwagi na takie nietypowe jednostki. Rozbawił mnie ten fragment relacji. Mam nadzieję, że wspomnienia zachowasz na długo.
OdpowiedzUsuńświetne zdjęcia , na prawdę ,warto tam pojechać ;)
OdpowiedzUsuńczekam na jedzonko ;p
Zawsze chciałam tam pojechać... Każde kolejne zdjęcie mnie tam ciągnie ;)
OdpowiedzUsuńA, i zapraszam, zostałaś przeze mnie otagowana w poście http://relishingmeals.blogspot.de/2012/08/20-friday.html
Znowu czytam o twoim wyjeździe i coraz bardziej mnie tam ciągnie, szkoda, że nie mam tam już żadnej rodziny :(( A i chcę to czarną 'ballerinową' sukienkę z wystawy !!! :D
OdpowiedzUsuńMi też sukienka wpadła w oko, piękna ;)
UsuńTo wszystko prawda. Ludzie tam są (bo muszą) byc tolerancyjni, ale też i bardzo pomocni. Nikt się na ciebie nie "gapi", bo to nie jest w ich naturze i też ciężko jest ich zadziwic :P
OdpowiedzUsuńA te dzielnice to stereotyp! Nie ma co się bac Brooklynu czy Bronxu, bo są tam tacy sami ludzie, co i na Mannhattanie.
Zazdroszczę!
Wyjazd rewelacyjny, naprawdę <3 Chciałabym to wszystko zobaczyć na żywo :)
OdpowiedzUsuńOjejku, ależ ja bym chciała polecieć do Nowego Jorku! Może kiedyś to marzenie się spełni;).
OdpowiedzUsuńCo do guacamole, to tak, zrobiłam sama. Do śniadaniowej porcji zblendowałam 1/2 średniego awokado z czosnkiem (mniej więcej 1/4 ząbka), łyżeczką oliwy z oliwek i łyżeczką soku z cytryny, solą i czarnym pieprzem. ;)
OdpowiedzUsuńPiekna podroz i cudowne zdjecia!! na pewno zapamietasz ja na zawsze!!!
OdpowiedzUsuńWspaniałe zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę podróży
Ciekawe zdjęcia, tym razen NY zupełnie z innej strony ;) super! ;)
OdpowiedzUsuń